30. Wyciągnięte ręce [II]

Nie, zdecydowanie nie wyjdzie nam to na dwa rozdziały. Co najmniej trzy, ale mam nadzieję, że nikomu nie będzie to przeszkadzało. Następny za jakiś tydzień, może trochę dłużej.
A tymczasem miłego czytania.


Minęło kilka godzin nim przywykłam do nowego rytmu oddychania – płytki, ostrożny wdech, później równie ostrożny wydech; osiem razy na minutę. Inaczej kłuło w płucach prawie do nieprzytomności.
 Starałam się robić dobrą minę, udawałam, że jest w porządku; próbowałam poprawiać włosy, podrapać się po policzku czy karku, ziewnąć. Było to czystą parodią naturalnego zachowania, ale choć na moment odciągało moje myśli. Zdawałam sobie sprawę, że nie myślałam racjonalnie, ale im bardziej sobie to uświadamiałam i próbowałam ogarnąć chaos, tym głębiej tonęłam.
Cela miała standardową wielkość komórki, a więc od brzegu pryczy do ściany miałam jeden krok. Mechanicznie pocierałam stopą o stopę i nasłuchiwałam, czy nie było nigdzie w pobliżu żołnierzy. Zamknięto mnie na trzecim piętrze w tymczasowym areszcie, a jednak czułam, że trafiłam do Mahat-Dżahsz. Że zaraz zbiorą się nade mną strażnicy z batami, że Talita będzie prosić o wodę, a Malika zacznie wyzywać na czym świat stał.
Nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, że zaraz przyjdą. Zaraz. Jeszcze nie teraz ale już za chwilę się pojawią. Kiedy? Jeszcze minuta i trzeba będzie wstać. Mieli mnie zabić. Och, przecież wiedziałam po co mnie zabrali ze środka ulicy, z tłumu ludzi! Nie po to, żeby mnie trzymać w tym więzieniu! Miałam wrócić na pustynię, to przecież nie Malika wysłała za mną list! Tylko on. On. Dawno powinien nie żyć. Dlaczego Lenora go nie zabiła? Przecież mogła! Tyle razy! Dlaczego my tego nie zrobiłyśmy? Dlaczego siedziałyśmy cicho przez trzy lata, mając pod bokiem armię rebeliantów, zdolności, siłę...! Dlaczego...?
— Majnu…
 W pierwszej chwili, gdy cień padł na jedyną plamę światła w celi, zamarłam. Dopiero znajome, miarowe machnięcia skrzydeł i zapach przywołały mnie do porządku. Niemal podczołgałam się do zakratowanego luftu i zobaczyłam mojego futrzaka. Kot miał zmartwiony wyraz pyszczka, patrzył na mnie wielkimi oczami, w których przez chwilę błyszczał strach, ale tylko dlatego, że bał się mnie nie znaleźć.
— Nie jest dobrze, tak, tak. Czułem coś niedobrego, przyleciałem, ale nie uprzedziłem ich. Zaczekaj do południa, Nainai — syczał konspiracyjnie. Przez kraty dotknęłam jego futerka, chciałam żeby został ze mną, żeby nigdzie nie leciał, bo byłam tak przeraźliwie samotna...
— Powiedz im, że muszą jechać na pustynię, spotkać się z Maliką albo z Ace’em, nie wolno im walczyć tutaj. To musi być Wschód — zmusiłam się do wydania mu polecenia, którego nie chciałam, by spełniał. Kot poruszył wąsami na znak że zrozumiał, ale coś go powstrzymywało. Chciał mnie wyciągnąć i uciekać, ale nie czuł się na tyle pewnie, by zrobić to samemu.
— Pustynia już nie woła, tak, tak! To nie ma sensu, nie możesz już wrócić!
— Tam się zaczęło, Majnu, i tam musi się skończyć. Leć do mistrza i powiedz mu... powiedz im wszystkim... że ja naprawdę bardzo się cieszę z ogona — wydukałam, walcząc ze łzami. Chciałam krzyczeć, że się bałam i żeby został, żeby sprowadził Laxusa i żeby mnie zabrali bo nie chciałam umierać. Nie w taki sposób, nie gdy miałam tyle do zrobienia, nie, gdy dopiero wróciłam i tak mało czasu spędziłam z nimi wszystkimi. — Pośpiesz się...
— Pamiętaj, że masz rodzinę — rzucił na odchodnym i wzbił się wyżej, ruszając na Magnolię. Patrzyłam jak znikał na horyzoncie, w szarości poranka, i cicho płakałam.
Dopiero wtedy po mnie przyszli.

Pół nocy zajęło mi uporządkowanie myśli, drugie pół minęło na bezowocnym przewracaniu się z boku na bok w wynajętej na szybko kwaterze. Red ulokowała się pod oknem, Mistgun leżał niemal bez ruchu pod ścianę na przeciwko, i żadne z nich nie mogło zasnąć.
Ustaliliśmy plan działania – jako że żadne z nas nie mogło ot tak sobie wejść do ratusza i zażądać widzenia się z Nainą, czekaliśmy, aż Gray i dziadek przyjadą i będzie można oficjalnie wnieść odwołanie. Potem już tylko interwencja Rady, co do której nie mieliśmy wątpliwości po której stronie się opowie, wyciągnięcie Nainy z aresztu, ujawnienie wszystkich grzechów sukinsyna którego ktoś kiedyś nazwał księciem i żyć długo i szczęśliwie. Wydawało się to takie proste. 
Nie mogłem znaleźć spokoju, nawet gdy wszystko było ustalone, nawet gdy wstał dzień i byliśmy gotowi do działania. Ciągle widziałem Przybłędę w chwili, gdy ją zabierali. Za długo ją znałem by nie wiedzieć, że się bała, ale nigdy wcześniej nie widziałem takiego spojrzenia jak w tamtym momencie. I ja także zaczynałem się bać.
Około godziny szóstej rano Red zaproponowała, że pójdzie na stację i zaczeka na dziadka, bo według rozkładu, jeśli Gray ze wszystkim zdążył, powinni się pojawić za jakieś półtorej godziny. Mistgun milczał po swojemu, jakiś osowiały, a ja rozumiałem, że podejmował najcięższą decyzję z nas wszystkich – brat lub przyjaciółka.
— Mist... — Milczał, nawet na mnie nie patrzył, i dopiero gdy Red wyszła postawił na grę w otwarte karty. — Wiem, że to jest najbardziej chora sytuacja jaka mogła się wydarzyć...
— Jeśli nie wyciągniemy  Nainy, nie uratujemy mojego brata – zdaję sobie z tego sprawę — uciął krótko, ale wyglądał, jakby nie to chciał powiedzieć. Przez chwilę siedzieliśmy na przeciwko siebie, uciekając wzrokiem, przygotowując się do podjęcia decyzji, o której ja nawet nie myślałem.
— To zajmie nam najwyżej dzisiejszy dzień. Jak znam dziadygę, to dawno zaalarmował ludzi w Radzie i już leci z ułaskawieniem...
— Laxus. Nie musisz mnie uspokajać, nie jestem jakimś dzieciakiem, który nie rozumie powagi sytuacji. Wydaje mi się tylko, że cały czas coś staje mi na drodze. Najpierw nie wiedziałem, gdzie on jest, później Red zgubiła karty, teraz Naina...
Zastanawiałem się co bym zrobił, gdyby poprosił mnie o pomoc z odnalezieniem brata właśnie w tamtej chwili. Czy poszedłbym z nim i zostawił Przybłędę za sobą, czy odmówiłbym rejsu na Rejecte?
— Czy to nie jest dziwne, że po prostu nagle ktoś ją rozpoznał i zgłosił? — zapytałem, odwracając naszą uwagę od problemu Jellala.
— Naina jest ścigana, to raczej było kwestią czasu — powiedział ostrożnie, ale bez przekonania. Nie wiedziałem, dlaczego nie wpadliśmy wcześniej na to pytanie, bo jednak coś musiało sprowokować reakcję władz miasta. Atheneum było za duże by tak szybko dowiedzieli się o naszej obecności.
— Minęły dwadzieścia cztery godziny od kiedy tu przyjechaliśmy, a ona została aresztowana — zwróciłem uwagę i podniosłem się z łóżka — tylko że nikt nas nie rozpoznał. Na nikogo nie trafiliśmy, nikt... nas... nie...
— Laxus?
Zawiasy w oknach zacięły się od rdzy więc je wyrwałem i przez chwilę stałem, nasłuchując. Gdzieś tam była Naina, mogłem ją usłyszeć, choć nie czułem jej magii. Coś było bardzo, bardzo nie tak.
Zawróciłem gwałtownie a Mist bez słowa poszedł za mną. Ruszyliśmy do centrum miasta, gdy puls Przybłędy nadal wydawał się wyraźny. Biegłem jak oszalały, potrącając ludzi, słysząc echo jej oddechu. Nie miałem pojęcia co się ze mną działo poza tym, że było to coś złego.
Na ulicach robił się coraz większy tłum, jakby ludzie specjalnie zaczęli wychodzić w tym konkretnym celu, by utrudnić mi dotarcie do niej.
— Laxus, o co chodzi?
— Wczoraj rano spotkaliśmy Ryu! Jeśli to nie jego sprawa, to dam sobie urąbać obie łapy i nigdy nie powiem o nim złego słowa! Ale jeśli to on, znów, to lepiej żeby potrafił mnie zabić!
Przebijaliśmy się przez kolejne ulice ale słyszałem ją coraz gorzej, była coraz dalej. Odwróciłem się w biegu do Mista, złapałem go za ramię i już miałem przyśpieszyć, gdy z uliczki obok wybiegła Red i zatrzymała nas. Nie gestem, nie słowem, ale cholerną paniką w oczach. A więc nie tylko z Nainą było coś nie w porządku.
— To Gray. Znaleźli go niedaleko stacji w Vally, nieprzytomnego... — wydyszała i podała nam gazetę. Na pierwszej stronie nagłówek wrzeszczał o złapanej buntowniczce a pod trzema szpaltami tekstu wstawili zdjęcia z aresztowania. Dalej był krótki artykuł o chłopcu ze znakiem Fairy  Tail, dotkliwie pobitym i zostawionym na śmierć. Jedynie dzięki zawiadomieniu jakiegoś człowieka Graya udało się uratować. Nie musiałem zgadywać, jak ani co się stało. Doskonale wiedziałem, komu zawdzięczaliśmy takie miłe przyjęcie w Atheneum, ale rozrywkę z wymyślania tortur zostawiłem sobie na później.
 Rozejrzałem się dookoła, jakbym w tłumie mógł znaleźć odpowiedź i przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Red i Mist najwyraźniej też nie mieli pomysłu. Musieliśmy się śpieszyć, załatwić sprawę Graya, przetransportować go do Magnolii i sprawdzić generalnie jego stan. W tym samym czasie trzeba było zorientować się w sytuacji Nainy, zawiadomić dziadka, bo bez kart Red było to naprawdę trudne, unieszkodliwić Ryu by więcej nie stawał nam na drodze...
— Odbierz go — postanowiłem w końcu, zwracając się do Red. — Jedź tam, zabieraj szczeniaka i dostań się do gildii. Ktoś bardzo nie chce, żeby dziadek się dowiedział o sprawie. My idziemy do aresztu, dowiemy się, co z nią zamierzają zrobić. Spotkamy się na rynku. Idź!
— To nie był mądry pomysł. Ona nie ma kart, nie będzie mogła się bronić — zauważył Mistgun, gubiąc biegnącą dziewczynę w tłumie.
— To już bez znaczenia, Mist. Oni nie chcą, żeby się broniła — odparłem i znów złapałem go za ramię. — Idziemy zrobić komuś krzywdę.

Budynek aresztu stał vis a vis do ratusza i miał kanciasty kształt kwadratu. Niefortunnie na rynku zbierały się tłumy ludzi z okazji cotygodniowego targu, i było to trochę kłopotliwe bo obiecałem sobie, że nie zrobimy żadnej awantury i niczego nie zniszczymy, nikogo nie pobijemy, nikogo nie doprowadzimy do łez, ataku serca, kalectwa, nieprzytomności i tak dalej. Ale cały plan szlag trafił i obawiałem się, że mógłbym zrobić wszystkie z wymienionych rzeczy, a nawet więcej. Na dodatek miałem trochę za mało czasu na ustalenie planu, więc postawiliśmy z Mistgunem na to, co było najlepsze i dawało świetne rezultaty.
— Chcemy się zobaczyć z aresztowaną wczoraj Nainą ze Wschodu — zapowiedziałem, robiąc w myślach szybkie obliczenia szans. Trzech strażników, pozostała siódemka patroluje korytarze, dwóch na tyłach, jeden w piwnicach. Bułka z masłem. Facet przekładający jakieś segregatory na półce nawet nie zwrócił na nas uwagi, a dwójka pozostałych już do nas doskakiwała.
— Pamiętaj, że to stróże...
Nigdy nie byłem dobry w kontrolowaniu emocji.
—... prawa. No jasne — poprawiłem koszulę i udawałem, że nie widzę Mistowego spojrzenia. Jedyny przytomny strażnik nawet nie wydawał się szczególnie zaaferowany sprawą, ot, leży dwoje jego podwładnych na ziemi, kto by się przejmował, ale upuszczenie segregatorów odhaczone. Jednak go zaskoczyliśmy.
— A wy kim jesteście? Krewni? Bliższa rodzina? — zapytał, ale jakoś tak głupio, bez większego zainteresowania. Jakby wiedział, kim byliśmy i wcale go to nie interesowało.
— Tak, ja jestem jej ojcem, a to jej brat bliźniak — warknąłem, zirytowany gierkami.
— Dość młodo pan wygląda, panie...? — podjął grę, ale tylko do momentu gdy błyskawica przesunęła się wzdłuż jego prawej ręki.
— Gdzie jest Naina? Następnym razem zjaram ci cały układ nerwowy  — uprzedziłem. Facet przez chwilę milczał, próbował uspokoić oddech, bo znów odhaczyliśmy zaskoczenie, przygryzł wąsy, wyprostował się i przeszedł nad segregatorami.
— P-przestępca rangi czwartej, Naina, w dokumentach oznaczona jako buntowniczka i uciekinierka oraz morderczyni, została skazana przez władze miasta Atheneum na banicję i przetransportowana na Wschód, dokąd...
Po budynku aresztu zostały gruzy.

Malika źle spała i obudziła się przed świtem. Wychodząc z namiotu była pewna, że nikogo nie spotka, poza wartownikami, i właśnie braku towarzystwa potrzebowała. Miała dziwne wrażenie, że coś było nie w porządku, jakiś wewnętrzny niepokój nie pozwalał jej racjonalnie myśleć. Przeszła się wzdłuż namiotów i odpoczywających wielbłądów, nie kierując się nigdzie konkretnie. Dopiero jakiś czas po wschodzie słońca skupiła myśli na jednym punkcie – Ace wracał z posiłkami.
Spodziewała się go dopiero następnego dnia i nie była zadowolona, gdy wychwyciła na horyzoncie jego kształt i oddech. Był sam. Dlaczego, skoro wysłała go z wyraźnym poleceniem...?  Jeszcze nigdy jej nie zawiódł, coś musiało się stać.
— Stchórzyli. Sukinsyńskie pomioty diabła! Wszystkim poskręcam karki — pomstowała, obchodząc namioty i w duchu pośpieszając Ace’a.
Rozpoczęła się codzienna krzątanina w obozie; kilka regimentów wyruszyło na poranną musztrę, ktoś krzyczał coś o wodzie, grupa zaopatrzeniowa rozpalała ogień pod kuchniami. Za plecami Maliki stał człowiek odpowiedzialny za karawany i domagał się posłuchu – odgoniła go niecierpliwie, wyczekując Ace’a. Wreszcie, zirytowana, ruszyła w jego stronę i złapała niedaleko obozu.
Ace miał w ręku jakiś papier i szaleństwo w oczach. Wyciągnął rękę w jej stronę i pokazał coś, co okazało się pierwszą stroną porannej gazety.
— Buntowniczka ze  Wschodu ujęta... egzekucja... — Malika nie wierzyła. Nawet gdy Ace złapał ją za ramiona i wrzeszczał, że trzeba ratować, formować szyk, uderzać, nie mogła uwierzyć, że jej mała siostra dała się złapać. Że wracała na Wschód nie jako wolna, ale jako więzień.
Cofnęła się i odepchnęła jego ręce, gdy chciał ją zatrzymać.
— Nie zrobiliby tego — powtarzała.
— A co w tym trudnego? To  Naina, jeśli panikuje, robi głupie rzeczy — Ace szaleńczo targał włosy i chodził w kółko, nie wiedząc co robić. Chciał tylko ją znaleźć, uwolnić i schować gdzieś, gdzie byłaby bezpieczna na zawsze. Gdzie mógłby ją kochać bez strachu, że któregoś dnia przyjdzie ktoś, kto będzie chciał ją zabić.
— Tam był Gromowładny, kretynie! — złapała go za połę płaszcza i wwiercała w niego spojrzenie płonących oczu. — To dziecko, o którym mówiła  Lenora, jestem pewna! Laxus zabiłby, gdyby to miało ją uratować.
— No to dużo się nie różnimy! Chodźmy tam, Malika. Chodźmy i ją zabierzmy. Ona będzie płakać...
— Ace, na Boga wszechmogącego, opamiętaj się! — wybuchła Zabójczyni i wymierzyła  mu policzek. — Nie mamy już po osiem lat, Naina jest silna, to moja siostra! Albo to blef, albo małpie dziecko ma plan. Nie pozwoliłaby się złapać, gdyby nie miała powodu!
— Nie będę siedział z założonymi rękami, Malika! Kazałem ludziom słuchać! Wracam do Gebhery, jeśli cokolwiek do mnie dotrze, nie będę posłuszny!
Brał to za bardzo do siebie, według Maliki. W jego pojęciu Naina miała nadal pięć lat i trzeba było ją chronić przed wszystkimi. Ace zapomniał, że ta słaba, wiecznie płacząca dziewczynka dawno umarła i zastąpiło ją dziecko gotowe wyrwać kręgosłup drugiemu człowiekowi. Zbyt łatwo zapomniał, że Naina była córką Lenory.
Magini zmierzyła go zimnym spojrzeniem i ponownie wysyczała ze złością, by się opanował, choć doskonale wiedziała, że Ace jej nie posłucha. Skrzywiła się i obejrzała na namioty.
— Nie są gotowi. To za wcześnie... — Przygryzła wewnętrzną część policzka i próbowała ułożyć jakiś racjonalny plan. — Idę z tobą — postanowiła w końcu, nie rozumiejąc, dlaczego podjęcie takiej decyzji zajęło jej mnóstwo czasu. — Rozniesiemy ludzi, którzy ją transportują. Pisali, że została aresztowana wczoraj w nocy, więc pewnie ruszyła kilka godzin później. Dotrze do granicy około południa. Tylko gdzie się zatrzymają...?
— Możliwości są dwie; Gebhera i  Al-Kariba — odpowiedział przytomnie Ace.
— Obie cholernie daleko od siebie. Jeśli się rozdzielimy, to jedno zostanie bez pracy — uśmiechnęła się charakterystycznie, jak zawsze w sytuacjach prawie bez wyjścia.
— Nie planuję iść na fajrant, to trochę za wcześnie. Niech ludzie się przygotują, nie wiadomo, jak to się skończy.
— Tak. Niech się przygotują. 


Przed południem, gdy Malika wydawała polecenia i organizowała na nowo plan działania, gryząc ręce ze złości i bólu, dotarło do niej, że problem był o wiele większy, niż na początku się wydawał. Nie tylko dlatego, że jakaś część jej ludzi się nie zjawiła, ale też dlatego, że zaczynały spadać morale tych, którzy byli. Aresztowanie  Nainy przeszło przez obóz niczym wiatr, wzburzając sztorm. Ludzie domagali się wyjaśnień i zaczynali wątpić w sprawę. Naina, obok Maliki i Ace’a, była gwarantem wygranej. Jeśli jeden z filarów mógł upaść, czy pozostałe dwa nie? A jeśli tak, to co z resztą? Co z tą pracą, którą wykonali by odzyskać wolność? Czy wszystko było na darmo?
Nie potrafiła odpowiedzieć. Chciała zebrać się w sobie i wygłosić płomienne przemówienie, które usadziłoby ich w miejscu i dało siłę, ale nie mogła zebrać myśli. Zaczynała wydawać sprzeczne rozkazy, wytykano jej luki w planie na które nie mogła zaradzić, bo jedyne, co miała w głowie, to Naina przewożona właśnie do piekła.
Ace, jej prawa ręka, wcale nie pomagał. Miotał się po obozie i poganiał ją, by jak najszybciej wyruszali w drogę.
Aż w końcu sprawa rozwiązała się sama; zwiadowcy przynieśli wiadomość o zbliżającej się karawanie, noszącej kolory klanu Quram – dalszej rodziny królewskiej. Malika naradzała się z Arte gdy dotarała do niej ta informacja, a jej namiot wypłeniali inni mężczyźni obawiający się o jutrzejszy dzień. Magini na chwilę zamilkła i próbowała skupić się na działaniu. Nie wiedziała, po co akurat oni mieliby się tu zjawić, co więcej nie mogli po prostu zabłądzić, ponieważ jej obóz znajdował się daleko poza szlakiem. W takim wypadku musieli dobrze znać położenie obozu.
— Ilu?
— Nieledwie dwudziestu, siostro. Ich pierwszy wielbłąd ma białe tkaniny, chcą rozmawiać — zakomunikował zwiadowca, poparawiając turban. W namiocie zawrzało, ale Malika nie miała cierpliwości na dysputy.
— A więc zaczekamy na to, co powiedzą. Sprowadźcie Ace’a, musi być tutaj, gdy przyjdą — nakazała, woląc mieć maga pod ręką w razie, gdyby wpadł w szał. — Niech wszyscy będą gotowi, wydajcie broń ale zastrzeżcie, że ktokolwiek ruszy bez rozkazu zostanie zdjęty przeze mnie osobiście — powiedziała, wodząc twardym spojrzeniem po twarzach swoich dowódców. — Niech te książęce sukinsyny wiedzą, że dysponujemy wielką siłą i mamy wielu ludzi po swojej stronie.
Obóz udało się przygotować na przyjęcie gości, jako że Malika dbała o dyscyplinę i nie popuszczała nikomu, ludzie stawali w karnych szeregach, dumnie wyprostowani, przekonani, że chroni ich magia smoków, na chwilę zapominając o aresztowanej Nainie.
Gdy jakiś czas później karawana zbliżyła się do granicy obozu, Malika nakazała przyprowadzić ich do swojego namiotu i czekała za pustym stołem, na którym nawet zwyczajowo nie stał bukłak z wodą ani miska z daktylami. „Żeby się przypadkiem nie czuli jak w domu” zarządziła mściwie i odkryła, że jasność umysłu powróciła a plan ułożył się sam.
Ace stał po jej prawej stronie, oddychał płytko i wydawało się, że tylko silna wola trzyma go w namiocie. Malika nie miała daru czytania w myślach, ale doskonale wiedziała co kryło się za zimnym spojrzeniem ciemnych oczu maga. W obozie panowała cisza – znak, że karawana dotarła, a jeźdźcy przechodzili między namiotami. Malika uwolniła swoją magię, pozwalając wszystkim poczuć chłód. Gdy u wejścia stanął zwiadowca, a za nim obcy, magini dostrzegła, że zrobiła wrażenie.
Czterej mężczyźni w bogatych kaftanach, z kindżałami przy bokach, weszli i patrzyli na jedyną siedzącą osobę, a przy tym kobietę. W Al-Karibie nigdy czegoś takiego nie było. Nigdy niczego takiego nie było, aby kobieta siedziała w towarzystwie mężczyzn. Aby znajdowała się sama w towarzystwie tylu mężczyzn. 
Pierwszy złapał się za białą, obfitą brodę i wywarczał przekleństwa pod jej adresem. Malika ledwie zwróciła na to, pozornie, uwagę.
— Wchodzisz do mojego domu i złożeczysz — powiedziała rozbawiona — dlaczego myślisz, że Bóg cię za to nie ukara?
— Bezwstydna! Śmie rozprawaiać o Bogu, choć jej niska dusza nigdy nie dostąpiła honoru odczuwania boskiej obecności! — Mężczyzna zwrócił się do swoich towarzyszy, po których widać było skrajne emocje i reakcje. Jeden zaczął odmawiać modlitwę prosząc Boga o przebaczenie, drugi trząsł się ze strachu i nie wiedział, co robić, z kolei trzeci obserwował Malikę z ciekawością. Był najmłodszy, najsilniejszy i jeszcze skłonny do rozmów.
— Czego chcecie? — zapytała w końcu, nie pozwalając im zająć miejsc przy stole ani nawet usiąść. — Nie spotykam się z wrogami dla zabawy.
— Ukorz się, plugawa! — wysyczał znów starzec z brodą i Malika pomyślała, że tego wszystkiego jednak za dużo. Wystartowała bez mrugnięcia i po chwili trzymała w ręku serce martwego człowieka. Piach chciwie pił krew, a po ludziach przeszedł szmer. Mordestwo starszego z królewskiej rodziny było grzechem, za który Indra powinien ukarać Malikę natychmiastową śmiercią. A jednak nic się nie działo. Magini przeszła spokojnie wśród ludzi do swojego miejsca i rzucił serce na piach.
Przez chwilę patrzyła na pozostałą trójkę i dokonała wyboru.
— Skoro mamy tę nieprzyjemną część za sobą...
— Mamy twoją siostrę! — wrzasął ten, który żarliwie się modlił. Spojrzał ze strachem na martwego krewnego, ale nie uczynił nawet kroku w jego stronę. Zamist tego poparwiał bordowy turban i błękitny kaftan, jakby chciał się upewnić, że wciąż ma je na sobie.
Ace warknął, by szedł do diabła, na co meżczyzna spojrzał na niego z pogardą i spunął.
— Gdy już stanie w Al-Karibie, nie będziemy mieć litości dla buntowniczego nasienia. Wydrzemy z niej życie...
Zajęło to odrobinę dłużej, niż poprzednio, i tym razem nie było tyle krwi. Ace mocno, zdecydowanie złapał mężczyznę obiema rękami za szyję i, patrząc na Milkę, skręcił kark. Z czterech zostało dwóch, a później tylko jeden, bo strachliwy rzucił się do ucieczki i został złapany przez ludzi na zewnątrz. Malika nadal czekała.
— Czy ty też zamierzasz mnie obrażać? Grozić mojej siostrze? — zapytała, patrząc na ostatniego. Była zła z obrotu sytuacji, ale nie żałowała zamordowania dwóch ludzi z klanu Quran. Jej nienawiść nie dotyczyła jedynie Rahula, była z nim bezpośrednio połączona lecz promieniowała na wszystkich wysoko postawionych ludzi, którzy nie sprzeciwili się jego szaleństwu. Nie miało dla niej znaczenia kogo zabijała, jak długo ten ktoś był zwiazany z księciem.
Mężczyzna zbliżył się ostrożnie do stołu, ukłonił i z fascynacją w oczach zaczął przedstawiać ofertę, z którą został przysłany.
— Jestem pierwszym synem Immahuda ibn Wahim Quran, naczelnikiem miasta Awa-Uhudi, Dżamal Udin. Zostałem wysłany z wiadomością do ciebie, Malika bint Lenora, z polecenia księcia, niech błogosławione będzie...
— Wypowiadanie imienia tego psa jest karane śmiercią wśród moich ludzi — przerwała mu Malika, na co Dżamal zamilkł i jeszcze raz uderzył przed nią czołem. — Nie czcimy tutaj szaleńców, wierzymy w rozum którego mu brak. Mów, z czym przychodzisz.
— Twoja siostra, Naina bint Lenora, została złapana i jest właśnie przewożona do, jak słusznie zauważył mój wuj... — spojrzał przez ramię na trupa ze skręconym karkiem — Al-Kariby. Książę zna twój plan.
Malika opuścił odrobinę głowę i patrzyła spod oka, ważąc informacje.
— Zna liczbę i położenie, ludzi, wyposażenie. Wie wszystko, czego mu trzeba do urządzenia rzezi, której nie będziesz mogła zapobiec. Oferuje rozejm; ty rozwiążesz armię i oddasz się w jego ręce, a on zwróci wolność Nainie.
Malika nie musiała długo zastanawiać się nad taką ofertą, choć jej ludzie natychmiast podnieśli rumor. Bluzgali i przeklinali księcia, pluli ze wzgardą i odgrażali się, jedynie Ace stał spokojnie i czekał, nie spuszczając z Dżamila oczu.
Oboje wiedzieli, że w takiej masie ludzi nie może być mowy o braku szpiega, nie mogli go jedynie zlokalizować. Ale nawet gdy usłyszeli, że ich liczba jest znana, Malika nie mogła zrobić nic innego, jak się zaśmiać, bo i ona miała wszystkie informacje na temat wojsk Rahula. Wiedziała, że w szeregach sieją ferment, że panuje korupcja, gwałt i przemoc, że ludzie byli zmęczeni tyranią i wszędobylską krwią, bo stracili swoje rodziny na rozkaz szaleńca. Nie ruszyliby na nią, a jeśli nawet, szybko przekonałaby ich do swoich racji i zdobyła przewagę. Oni też musieli to wiedzieć.
— W porządku — zgodziła się nagle, wywołując szok nie tylko swoich ludzi, ale nawet Dżamila. — Zgadzam się. Co się gapisz jak sroka w gnat, myślisz, że jestem niespełna rozumu? — zaśmiała się wesoło, a Ace’owi po kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz.
Malika wstała, uciszając podwładnych.
— Nie widzę w tym problemu. Dam się aresztować. Rozwiążę swoich ludzi. Posiedzę sobie w waszym więzieniu. Przynajmniej będzie mi chłodno.
— Siostro, czy można im ufać?! Przecież cię zabiją, to jasne!
— Dlaczego nie iść na nich teraz?! Nic nie mogą nam zrobić!
— Nie będziemy czekać, aż przyjdą i nas wybiją!
Malika patrzyła tylko na Dżamila, w którym rosła fascynacja. Jedna kobieta wzięła w garść plemiona nomadów, dezerterów, mieszkańców oaz i miast by poprowadzić ich przeciwko potędzę Rahula. Jedna, słaba kobieta, stojąca przed nim z uśmiechem na twarzy, godziła się dobrowolnie iść do celi, z której nie było wyjścia. Nie wyglądała, jakby się bała, ale zaskoczyło go, jak szybko się zgodziła. Nieprzyjemnie zaskoczyło.
— Poradzicie sobie beze mnie — odpowiedziała tylko i podniosła się z miejsca. Wychodząc, rzuciła Ace’owi porozumiewawcze spojrzenie.
Dżamil odwrócił się od pozostałych i uśmiechnął pod nosem, wyobrażając sobie, jak Malika za kilka godzin będzie żałowała tej decyzji, lecz nie zdążył nawet dotknąć tkaniny namiotu.
— Ona idzie. Ty nie.   

Makarov wysiadł z pociągu przed południem i natychmiast skierował się do wyjścia, idąc dziarsko za Majnu. Przewyższający prowadził go do aresztu oddalonego o jakieś dwadzieścia minut drogi, lecz gdzieś w połowie skręcili; Majnu wyczuł Laxusa.
Młody Dreyar siedział z Mistgunem pod pomnikiem bohaterów sprzed stu lat i wyglądał, na oko Makarova, jak lunatyk. Blady, z brudnym ubraniem i rozwichroznymi włosami przedstawiał się nielepiej niż Mistgun i obaj nie spodziewali się widoku mistrza.
— Jak się tutaj...? Majnu! — Laxus porwał kota i zmierzył uważnym spojrzeniem — Skąd wiedziałeś?
— Rozmawiałem z Nainai, tak, tak, dziś z rana.  I poleciałem prosto do Fairy Tail by sprowadzić mistrza... — parsknął kot, niezadowolony ze sposobu, w jaki został potraktowany.
— Laxus, mów, co się dzieje? Majnu powiedział mi tylko, że Naina jest w areszcie i...
— Nie jest — przerwał gorzko wnuk i opowiedział, co zaszło. Makarov, wstrząśnięty wiadomościami, podjął natychmiastową decyzję skontaktowania się z Tristiną i Yajimą.
— A gdzie Red? Wysłaliśmy ją do ciebie z Grayem.
— Musieliśmy wobec tego minąć się po drodze. W Fairy Tail jest Gildarts, jeśli Red powie mu, co zaszło, nie omieszka tu przybyć.
— Nie — zaprzeczył Majnu — musi jechać na Wschód. Tak chciała Nainai, na pustynię, tak, tak.
— A więc natychmiast go o tym poinformuję.  Laxus, Mistgun, wasz wyczyn ze zniszczeniem aresztu może nas drogo kosztować...
— Pieniędze...
— Nie mówię o pieniądzach, wnuku, ale o informacjach. Trzeba się dowiedzieć, gdzie jest  Naina i natychmiast interweniować. Rada nie zawsze może to robić.
— Niby dlaczego?
— Ponieważ nie zawsze chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz